Z Kartageny, drogą przez góry, pojechaliśmy do Almeríi. Przez całą drogę modliłam się, żeby samochód dojechał bez problemu. Tereny, przez które jechaliśmy, są piękne, ale niebezpieczne. Żar z nieba, zero drzew, brak ludzi i tylko gigantyczne szklarnie.
Kartagena — miasto, które w 209 r. p. n. e. w czasie drugiej wojny punickiej zostało opanowane przez wodza rzymskiego Scypiona Afrykańskiego Starszego i był to główny powód naszej wizyty.
Kartagena to przeciwieństwo Walencji. Tutaj widać kryzys na każdym kroku. Pozamykane sklepy i rozpadające się budynki. Nie za dużo do oglądania, przede wszystkim pozostałości teatru rzymskiego. Ale miasto ma coś w sobie. Czuć klimat południowohiszpańskiej prowincji. Jest gorąco, wszystko jest wypłowiałe od słońca, kurz unosi się w powietrzu, a Arabowie handlują w cieniu rzymskich ruin.
Tydzień temu przy naszej ulicy wywieszono informacje, że 1 czerwca w godzinach 22:00 – 4:00 rano droga będzie zamknięta. Pomyślałam sobie, uuu… jakaś większa sprawa. Na noc ulicę zamykają. Nigdy przecież tego nie robią. W dzień i owszem, jak fiesta, to i pół miasta zamkną, ale w nocy…
Przez ostatni tydzień byłam przekonana, że będą wymieniać warstwę ścierną asfaltu. Wczoraj cały dzień chodziłam podekscytowana. Uuu… asfalt będą zmieniać, uuu…!!!
Wychodzę dzisiaj rano i co widzę…
pasy odmalowali!
Przez 6 godzin odmalowali 4 przejścia dla pieszych i pojedynczą ciągłą linię na odcinku 200 metrów.
Hmmm… nie bardzo wiem co powiedzieć o Walencji. Ładne miasto. Widać, że kasy mają jak lodu. Kryzys w Hiszpanii?… Może i w Hiszpanii, ale nie w Walencji. Piękne parki, odrestaurowane budynki, drogie sklepy, ludzie w zgrabnie skrojonych garniturach. Nawet konie mają parasole chroniące przed słońcem.
Turysta może zwiedzić katedrę i obejrzeć Świętego Graala za drobną opłatą 6 euro lub zaopatrzyć się w tradycyjny, ręcznie malowany talerzyk prosto z Chin w cenie 12 euro za sztukę.
Wszystko jest, tylko jakoś ducha miasta nie poczułam, ale może to dlatego, że byłam zmęczona.
Zanim zacznę opisywać nasze Tour de España chciałabym zaznaczyć, że zwiedzanie z małymi dziećmi rządzi się trochę innymi prawami. Zamiast muzeów — place z fontannami, zamiast restauracji — lodziarnie, zamiast lunaparków… . Przede wszystkim zwiedzanie ze szkrabami to, długie spacery wąskimi, krętymi uliczkami i liczne rozmowy z nieznajomymi.
A co do rozmów… Hiszpanom najczęściej jest wszystko jedno czy ich rozumiesz, czy nie. Na pytanie zaś “Do youspeak English?”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza “mów do mnie po angielsku” najczęściej pada odpowiedź “Un poco” (trochę), co, z doświadczenia wiem, oznacza “nie, zupełnie nie”.
Po półtora roku w Hiszpanii czas zobaczyć coś więcej niż własne katalońskie podwórko. Spakowaliśmy się i całą rodziną (2+3 przedszkolaki) ruszyliśmy w drogę.
Pierwszy przystanek w Walencji. Zanim jednak dojechaliśmy do Walencji, minęliśmy jeszcze kilka katalońskich fabryk. Dla niewtajemniczonych — Katalonia, to przemysłowy region. Jeżeli tylko ktoś by zechciał opuścić gotyckie zaułki Barcelony i pojechał na obrzeża miasta odkryłby, że jest ono otoczone wianuszkiem fabryk, kopalni i innych dziwnych przemysłowych konstrukcji.