Co jakiś czas nachodzi mnie myśl – a może tak wydać książkę? Konkretnie to album ze zdjęciami mojego autorstwa. Zaglądam zatem do największej kopalni wiedzy – Internetu, aby po raz kolejny sprawdzić czy to opłacalne.
Dzisiaj zaczęłam od wpisania hasła „ile można zarobić na wydaniu książki?”. Już po przeczytaniu pierwszego artykułu ogarnęło mnie jakieś poczucie bezsensu. Z artykułu wynikało, że w formule self-publishing, przy nakładzie 1000 sztuk w cenie 35 zł za egzemplarz mogę zarobić… – niewiele, bardzo niewiele.
I tu nachodzi mnie myśl. Żyjemy w świecie, w którym dzięki Internetowi przeciętny człowiek ma w ręku wszystkie potrzebne narzędzia:
– ma komputer – może sam napisać i zredagować tekst;
– jest self-publishing – można samemu być wydawcą. Nie trzeba prosić o łaskę w wydawnictwie;
– część wydawnictw świadczących usługę self-publishingu świadczy też usługi dystrybucyjne;
– jest możliwość korzystania ze sklepów internetowych. Na przykład można umieścić swoją książkę na Amazonie. Nikogo nie musisz prosić i co więcej robisz to całkowicie za DARMO!!! No, tyle tylko, że w tym wielkim magazynie z „chińską” tandetą nikt twojej książki nie znajdzie. Musisz ją sam rozreklamować.
Tutaj też zostałeś wyposażony w odpowiednie narzędzia. Możesz użyć Facebooka, Instagrama czy Twittera. Tyle tylko, że na tym etapie rozwoju Internetu dużo ludzi jest już zmęczonych mediami społecznościowymi. Jeżeli 10 lat temu nie zadbałeś o to, żeby zebrać tysiące „followersów”, teraz może ci się to nie udać. Oczywiście nie ma rzeczy niemożliwych. Przykładem może być fotomodelka, którą niedawno fotografowałam. Otóż moja modelka wzięła udział w gali MMA – nie jako ring girl, ale jako zawodniczka. Nie mnie oceniać dlaczego modelka ryzykuje obicie twarzy i ewentualne blizny. Czy chodzi o pieniądze, cennych followersów czy cokolwiek innego? Faktem jest natomiast, że gdy ją fotografowałam dwa miesiące temu miała 50 tysięcy wyznawców. Dzisiaj, tydzień po walce, ma 145 tysięcy. To wzrost o prawie 200%. Jej przeciwniczka przed walką miała około 350 czy 370 tysięcy followersów, dzisiaj ma ponad milion. Jak widać warto było stanąć w szranki.
Nie mówię, że media społecznościowe są złe czy nieprzydatne. Ale dbanie o wyznawców i ciągła walka o nowych pochłania bardzo dużo czasu i energii, a ja przecież zajmuje się robieniem zdjęć i pisaniem, a nie tworzeniem zaplecza potencjalnych klientów. Oczywiście, mogę skorzystać z usług influencerów, ale jak wspomniałam na początku, zarobek na książce jest marny, więc najprościej rzecz ujmując, może mnie nie być stać na ich usługi.
Dzisiaj, w pandemii, w ekspresowym czasie przenosimy się do Internetu. Szukamy informacji w Internecie, rozmawiamy z rodziną i znajomymi w Internecie, robimy zakupy w Internecie. Księgarnie są zamknięte – bo covid. Książkę można kupić… w Internecie! Na przykład za 50 zł; Zapłać za przesyłkę (choć może jest za darmo) i po paru dniach otrzymasz wymarzoną paczkę. Ale uwaga!!! Możesz kupić tę samą książkę w formie elektronicznej. Jest kilka zalet. Książka będzie dostępna od razu. Nie płacisz za przesyłkę. E-book zajmuje mniej miejsca; to tylko plik na komputerze/telefonie/tablecie. No i najważniejsze e-book kosztuje 2,50 zł, no dobra 10 zł. Z punktu widzenia autora – słabiutko! Już czuję jak mój dochód rozbija się o bruk.
Wychodzi na to, że współczesność wyposażyła mnie we wszystkie narzędzia, żeby wydać książkę. Baa! Nawet, żeby ją rozreklamować – i może coś sprzedać. Być dumnym autorem.
Jedyny problem to taki, że chyba nic na tym całym biznesie nie zarobię, a przecież coś jeść muszę.
Może lepiej zajmę się lepieniem garnków z gliny i handlem na bazarze póki jeszcze bazar jest.